Ta książka jest najgorszą książką jaką czytałam w tym roku. Recenzja książki "Dama z kotem" Iwony Czarkowskiej
Hejka moi mili!
Jak już może zauważyliście po tytule dzisiejszego postu, to dziś nie będzie nic miłego. Po przeczytaniu tej właśnie książki ja już wiem dlaczego, tak mało ludzi sięga po tą książkę tej autorki. I od razu tłumacząc się na samym wstępie, chcę Wam powiedzieć, że moja skromna osoba posiada taką cechę charakteru jak poczucie humoru.
Ale zmierzając do sedna sprawy...
Tytuł: "Dama z kotem"
Autor: Iwona Czarkowska
Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 319
Data wydania: 30 stycznia 2017r.
Ocena: 2/10
A więc zaczynając od samego początku. Zuzanna Roszkowska roztrzepana i lekkomyślna tym razem próbuje swoich sił jako prywatny detektyw.
Zu najlepsza z żon daje się namówić swojemu mężowi do wyjazdu malowniczej i spokojnej wsi o znanej już nazwie Bangladesz. Gdzie jak się później okaże Zu będzie mieć większą skłonność do wpadania w niezłe tarapaty.
A mianowicie rozpoczyna swoje małe prywatne dochodzenie z związku z zaginięciem sympatycznej gospodyni pensjonatu pani Anieli Kubackiej, u której będą przez najbliższy rok mieszkać razem z dwójką swoich dzieci.
Zu, mimo swoich detektywistycznych zdolności będzie musiała zmierzyć się tajemniczą dla niej fundacją, a właściwie z jej przedstawicielami, tj. niegrzeczny Pan Małpka. A także pojawiającymi się od czasu do czasu rondlami, oraz z koniem, świnią, kozą, królikiem, gąsiorem oraz kotem. Ważna rolę w tym wszystkim i zarazem pomocą dla Zu staje się podręcznik w zawodzie początkujących detektywów.
Co do mojej opinii to muszę Wam powiedzieć to, że ta książka miała być w te gorące dni rozweselającą komedią, która niestety nie była.
A to dlaczego? Dlatego, a raczej przede wszystkim główna bohaterka. Zuzanna Roszkowska najlepsza z żon? Pod jakim względem? Jak dla mnie najgłupsza w całej tej powieści. Nawet jej rodzona siostra uważa ją za wariatkę. Przypadek? Nie sądzę. Zu nawet nie jest najlepszą kucharką. Przykładem tego może być fakt, że zamiast dać gościom do kawy cukier, ona daje sól.
Kolejną wadą tej bohaterki jest to jak zachowuje się w stosunku do męża Michała, którego traktuje (według mnie) jak parobka, a nie jak swojego męża, ojca ich dzieci i lekarzem. Przykład? proszę bardzo już podaję.
"(...) - Zapomnij! Po moim trupie! - krzyknęła Zuzanna. - Mowy nawet nie ma. Ja żadnych zwierząt karmić nie będę. (...)"
Kolejną sprawą jest to, że Zuzanna nie daje nikomu dojść do słowa, aby wytłumaczyć daną sytuację, np. gdy ginie w niewyjaśnionych okolicznościach proszek do prania. I w tym samym momencie posądza kilkuletniego synka oto, że to właśnie on połknął proszek do prania. Co jest totalną bzdurą, bo Jaś nie połknął proszku do prania.No, ale nasza bohaterka musiała włączyć alarm.
Drugą osobą, którą momentami było mi żal jest Michał Roszkowski. On dla świętego spokoju szukał kota, którego Zuza nie chciała widzieć na oczy. Również dla świętego spokoju gdy nie było pani Kubackiej karmił zwierzęta, które znajdowały się w pensjonacie, bo jak zapowiedziała Zuza "ona w żadnym wypadku nie będzie karmić żadnych zwierząt". Jak dla mnie istna paranoja.
A co mnie u niego złościło najbardziej to to, że był przysłowiowym pantoflarzem. Przykład macie powyżej. Najgłupszym zwrotem, albo pseudonimem jakim zwracają się bohaterowie to "Michu" i "Kocie Zuzocie". Dlaczego "Kocie Zuzocie"?
Kolejnym przykładem, dla którego ta książka jest totalnym złem jest fabuła. Fabuła, która ani nie jest ciekawa, a nawet miejscami porządnie wkurza.
A co do zakończenia do można na samym początku się domyśleć jak się skończy. Wystarczy powiązać jeden szczegół z drugim i mamy gotowe rozwiązanie gdzie była pani Kubacka, gdy Zuza odstawiała cuda.
I ogółem mówiąc i kończąc mój wywód i mój niesmak do tej książki mogę powiedzieć tylko jedno, ale dobitnie. NIE POLECAM tej książki nikomu.
Pa.
Jak już może zauważyliście po tytule dzisiejszego postu, to dziś nie będzie nic miłego. Po przeczytaniu tej właśnie książki ja już wiem dlaczego, tak mało ludzi sięga po tą książkę tej autorki. I od razu tłumacząc się na samym wstępie, chcę Wam powiedzieć, że moja skromna osoba posiada taką cechę charakteru jak poczucie humoru.
Ale zmierzając do sedna sprawy...
Tytuł: "Dama z kotem"
Autor: Iwona Czarkowska
Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 319
Data wydania: 30 stycznia 2017r.
Ocena: 2/10
A więc zaczynając od samego początku. Zuzanna Roszkowska roztrzepana i lekkomyślna tym razem próbuje swoich sił jako prywatny detektyw.
Zu najlepsza z żon daje się namówić swojemu mężowi do wyjazdu malowniczej i spokojnej wsi o znanej już nazwie Bangladesz. Gdzie jak się później okaże Zu będzie mieć większą skłonność do wpadania w niezłe tarapaty.
A mianowicie rozpoczyna swoje małe prywatne dochodzenie z związku z zaginięciem sympatycznej gospodyni pensjonatu pani Anieli Kubackiej, u której będą przez najbliższy rok mieszkać razem z dwójką swoich dzieci.
Zu, mimo swoich detektywistycznych zdolności będzie musiała zmierzyć się tajemniczą dla niej fundacją, a właściwie z jej przedstawicielami, tj. niegrzeczny Pan Małpka. A także pojawiającymi się od czasu do czasu rondlami, oraz z koniem, świnią, kozą, królikiem, gąsiorem oraz kotem. Ważna rolę w tym wszystkim i zarazem pomocą dla Zu staje się podręcznik w zawodzie początkujących detektywów.
Co do mojej opinii to muszę Wam powiedzieć to, że ta książka miała być w te gorące dni rozweselającą komedią, która niestety nie była.
A to dlaczego? Dlatego, a raczej przede wszystkim główna bohaterka. Zuzanna Roszkowska najlepsza z żon? Pod jakim względem? Jak dla mnie najgłupsza w całej tej powieści. Nawet jej rodzona siostra uważa ją za wariatkę. Przypadek? Nie sądzę. Zu nawet nie jest najlepszą kucharką. Przykładem tego może być fakt, że zamiast dać gościom do kawy cukier, ona daje sól.
Kolejną wadą tej bohaterki jest to jak zachowuje się w stosunku do męża Michała, którego traktuje (według mnie) jak parobka, a nie jak swojego męża, ojca ich dzieci i lekarzem. Przykład? proszę bardzo już podaję.
"(...) - Zapomnij! Po moim trupie! - krzyknęła Zuzanna. - Mowy nawet nie ma. Ja żadnych zwierząt karmić nie będę. (...)"
Kolejną sprawą jest to, że Zuzanna nie daje nikomu dojść do słowa, aby wytłumaczyć daną sytuację, np. gdy ginie w niewyjaśnionych okolicznościach proszek do prania. I w tym samym momencie posądza kilkuletniego synka oto, że to właśnie on połknął proszek do prania. Co jest totalną bzdurą, bo Jaś nie połknął proszku do prania.No, ale nasza bohaterka musiała włączyć alarm.
Drugą osobą, którą momentami było mi żal jest Michał Roszkowski. On dla świętego spokoju szukał kota, którego Zuza nie chciała widzieć na oczy. Również dla świętego spokoju gdy nie było pani Kubackiej karmił zwierzęta, które znajdowały się w pensjonacie, bo jak zapowiedziała Zuza "ona w żadnym wypadku nie będzie karmić żadnych zwierząt". Jak dla mnie istna paranoja.
A co mnie u niego złościło najbardziej to to, że był przysłowiowym pantoflarzem. Przykład macie powyżej. Najgłupszym zwrotem, albo pseudonimem jakim zwracają się bohaterowie to "Michu" i "Kocie Zuzocie". Dlaczego "Kocie Zuzocie"?
Kolejnym przykładem, dla którego ta książka jest totalnym złem jest fabuła. Fabuła, która ani nie jest ciekawa, a nawet miejscami porządnie wkurza.
A co do zakończenia do można na samym początku się domyśleć jak się skończy. Wystarczy powiązać jeden szczegół z drugim i mamy gotowe rozwiązanie gdzie była pani Kubacka, gdy Zuza odstawiała cuda.
I ogółem mówiąc i kończąc mój wywód i mój niesmak do tej książki mogę powiedzieć tylko jedno, ale dobitnie. NIE POLECAM tej książki nikomu.
Pa.

Komentarze
Prześlij komentarz