Podsumowanie czytelnicze lutego 2024r.
Hejka!
Dziś krótko, zwięźle i na temat. Luty niestety nie był dla mnie czytelniczo dobry - wręcz paskudny. Przepraszam też, że tak późno publikuje nowy post - tak wyszło, moja wina.
Damian Dibben "Mam na imię Jutro"
"Rok 1815. Zimowy wieczór w Wenecji. Pewien pies czuwa przy katedrze, mając nadzieję, że wreszcie pojawi się jego pan. Dawno temu właśnie tu się rozdzielili i tu mieli się spotkać. Minęły jednak lata, a po panu – lekarzu, chemiku i filozofie, z którym przemierzył całą Europę, odwiedzając królewskie dwory i pola bitwy – wciąż nie ma śladu. Pies wyczuwa jednak trop jego odwiecznego wroga. Porzuca więc w miarę bezpieczne schronienie i wyrusza w podróż w poszukiwaniu najbliższego mu człowieka.(...)
Z mokrym nosem przy ziemi i wiernym towarzyszem, kundlem wabiącym się Sporco, u boku musi się spieszyć – by znaleźć pana, zanim zrobi to ten Zły. I nie może się przy tym nadziwić, że te dwunożne istoty rządzące światem, które potrafią kochać i tworzyć takie piękne rzeczy, stać na tyle okrucieństwa. Mimo to nie traci nadziei i pędzi na swych czterech łapach na ratunek panu,(...).
Bo czy ktoś może kochać bardziej niż pies?"
Tę książkę miałam w planach już od bardzo dawna. Kiedy wyszła w kwietniu 2019r, u nas, to byłam nią zainteresowana, ba nawet zapisałam ją sobie na @lubimyczytac.pl , że chcę ją przeczytać. I przypomniałam sobie o niej dopiero kiedy w zeszłym roku kupiłam w Biedronce w serii Butikowej (natomiast ten egzemplarz też kupiłam w Biedrze jakiś czas wcześniej za 10zł).
Ale do brzegu.
"Mam na imię Jutro" Damiana Dibbena zostało przeze mnie po prostu zdnfowane.
Tej książki nie skończyłam z jednego - może dwóch powodów, które od początku mi nie grały.
Po pierwsze nadmierne uczłowieczenie zwierzaka 0 w tym przypadku psa, który jest głównym bohaterem oraz narratorem.
Były również momenty, w których myślałam, że autor oprócz cech ludzkich dodał jeszcze cechy filozoficznych myślicieli - wiecie Kartezjusz etc. Taki człowiek filozof tylko w psiej postaci.
Druga rzecz to przeskoki czasowe. Co rozdział to inny rok i miejsce. Niektórzy bohaterowie pojawiają się, znikają. I to mnie w tej książce wkurzało. Chociaż muszę przyznać, że czytałam podobne książki z przeskokami w czasie, ale one były spójne w tym wszystkim, a tutaj niekoniecznie.
Też warto wziąć poprawkę na to, że nie przeczytałam całej książki - tylko 100 str.
Nie będę jej oceniać🌟.
Katarzyna Bonda "Florystka" (tom 3)
"Hubert Meyer podczas jednego ze śledztw popełnił istotny błąd w określeniu profilu podejrzanego, dlatego zdecydował się porzucić pracę w policji. Stary przyjaciel prosi go jednak o pomoc w przesłuchaniu młodej kobiety w związku z zaginięciem jej dziewięcioletniej córki. Policjanci próbują łączyć tę sprawę z bestialskim zabójstwem 11-letniego Amadeusza, którego matka jest szanowaną w mieście florystką. Okazuje się, że była ona ostatnią osobą, która widziała Zosię żywą. Florystka początkowo pomaga w poszukiwaniach, ale gdy ciało dziecka zostaje odnalezione na tym samym cmentarzu, gdzie pochowano Amadeusza, staje się główną podejrzaną."
Na samym początku chcę rozwiać wszystkie Wasze wątpliwości. A mianowicie nie czytałam 2 tomu książki pani Bondy "Tylko martwi nie kłamią", ponieważ po pierwsze jej nie mam. Po drugie jest w bibliotece, ale od 2 lat jest wypożyczona przez jedną osobę i do tej pory nieoddana.
Ale do książki.
"Florystka" ma 576 str. i według obliczeń miałam ją czytać w ciągu 2 tygodni. No niestety czytałam ją 3 tygodnie. I to nie jest wina książki, tylko moja i mojego braku czasu.
"Florystka" bardzo mi się podobała.
Autorka z każda stroną, z każdym przesłuchanym świadkiem, z każdą poszlaką porozrzucała okruszki, które dawały nowe światło na sprawę, i niewyjaśnione wydarzenia sprzed lat.
Ale nie dałam się oszukać, ponieważ ja się domyśliłam kto jest sprawcą zabójstwa Zosi - przy scenie, która dla zwykłego czytelnika, który czyta mało kryminałów może być najzwyklejszą sceną jaką czytał.
Dla mnie, osoby, która trochę na swoim koncie ma przeczytanych kryminałów to jedna scena, zdarzenie zmienia dosłownie sporo.
Fakt był moment w tej książce, że myślałam że się mylę, i autorka daje mi pstryczka w nos.
Od początku bardzo nie lubiłam komendanta Pileckiego. Na każdym kroku pokazywał jak bardzo nielubi Leny i Meyera, i za każdy razem podkładał im kłody, aby przypadkiem czegoś nie odkryli pod jego lub kogoś adresem.
Domański nie mój typ. Ciężko było mi mu zaufać - widać na przestrzeni książki.
Meyer - profiler pierwsza klasa, chociaż miał "parę" potknięć, ale na swoje szczęście wychodzi rakiem.
Ocena 8️⃣/🔟🌟.
To tyle ode mnie w tym poście. W marcu też czuję, że nie będzie oszałamiającego wyniku czytelniczego, ale zobaczymy w kolejnym podsumowaniu.
Trzymajcie się.
Pa ✋

Komentarze
Prześlij komentarz